Tato a co to za znak?
„Rattle Snakes” przeczytałem, „snakes” coś mi już mówiło, znałem ten wyraz z bajek czy innych pierdusiów z telewizji, albo lekcji angielskiego, ale co to ten „Rattle”? Może Rattan:)? Mamy przecież w domu na tarasie meble ogrodowe z Rattanu . Coś się jednak nie zgadzało bo dom jest położony dzień drogi stąd, a ja z braćmi i rodzicami jesteśmy tu.
„Rattle” Snake to po prostu Grzechotnik i tata powiedział, że łatwo mogę tutaj takiego spotkać. Hmm, może być choć plan był trochę inny. Tatuś mówił, że zawsze marzył o tym żeby powiesić się na środkowej belce litery „H” ze słynnego napisu Hollywood i po to tu właśnie przyjechaliśmy, ale mi ten plan z zobaczeniem grzechotnika bardziej się podoba. Cóż może uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Do znaku Hollywood można dojść kilkoma drogami. Przy wielu z nich, szczególnie tych najbliżej samego znaku jest pełno zakazów postawianych przez lokalnych mieszkańców informujących, że tu nie wolno parkować, i że złamanie tego zakazu będzie drogo kosztować. My wybraliśmy bardzo widokowy w miarę prosty i nie długi szlak z Brush Canyon. Dojście do znaku, albo raczej nad znak zajęło nam około 1,5 godziny spokojnego marszu. Dodatkowo 20 min schodziliśmy pod znak. Załączam zdjęcie mapki szlaku.

Po 5 minutach drogi, na której przedzie prowadziłem wyprzedzając rodziców o dobre 30 metrów pierwszy stop i głośne:
„Ejjj! Choodzcie Tutaaaaaj! Wraaacać!”.
O co temu Tatusiowi chodzi? Czemu tak głośno krzyczy – przecież tu mogą chodzić zwierzęta, może przestraszyć grzechotnika😊.
To nie był jednak Grzechotnik, ale za to w krzakach biegła spora jaszczurka, którą koniecznie trzeba było pooglądać. Okazało się potem, że takich jaszczurek mijaliśmy jeszcze kilka, w sumie naliczyłem
ich 7. Były one trochę większe od naszych w Polsce, miały ponad 15cm.

W trakcie tego przystanku ustaliliśmy sobie tajemny znak, który miał nam pomóc nam przy obserwacji zwierząt. Po pierwsze, żeby zobaczyć zwierzę nie mogliśmy go spłoszyć krzykiem. Po drugie, jako że lubię często wyprzedzać grupę, muszę ten znak z daleka jakoś zobaczyć.
Tatuś zaproponował, że znaki będą dwa. Pierwszy to podniesienie obu rąk jednocześnie do góry i trzymanie ich tak dopóki z braćmi nie przybędziemy. Drugi – to cichym głosem powtarzanie „Animal”, co po angielsku znaczy zwierzę. Słysząc hasło „Animal” milkliśmy , urywając nasze rozmowy i pędziliśmy w stronę zwierzaka.
Droga pod znak jest bardzo ciekawa. Prócz jaszczurek można spotkać pełno ciekawych ptaków, owadów i dziwnie wyglądających drzew. Chodź drzewa są tylko na początku, potem zostają już tylko krzaki, ale gdzie jest grzechotnik? Rodzice powtarzali żeby nie wchodzić w krzaki, bo grzechotnik może i ciekawie wygląda, ale lepiej oglądać go z pewnej, znacznej odległości. A co jak zachce nam się siku? Iść czy nie iść – oto jest pytanie. Na wszelki wypadek jak mi się zachce to przytrzymam😊. Swoją drogą okazało się, że na całej trasie od parkingu aż do znaku nie widziałem żadnej toalety, które tu w USA są na każdym szlaku.

Wizja wyskakującego Grzechotnika w momencie sikania pod krzaczkiem skutecznie powstrzymała chęć na siku, pomimo częstego picia w upale.
Ostatnie pół mili zaczyna się dłużyć. Jest bardzo ciepło, ponad 35 stopni i pali piekące słońce. Co chwila widać kupy konia. Czy konie też lubą znak Hollywood? Być może tak, choć Tatuś powiedział, że widział że na mapie było zaznaczone ranczo i pewnie jest tam jakaś stadnina, stąd konie na szlaku do znaku. Jak się za chwilę okazało, dwa takie konie właśnie schodziły z góry na dół, pozostawiając co jakiś czas nowe kupy, na które trzeba było uważać. Choć same konie były bardzo piękne.
A co tam jest? Mama podniosła obie ręce do góry. To był znak. Razem z Adasiem, Maciusiem i Tatusiem popędziliśmy do Mamusi, która została trochę w tyle. I oto jest! Znaki nie kłamały. Może nie w samej osobie, ale jest jego wyraźny ślad. Wylinka Grzechotnika! Prawdziwa, zaraz koło głównej drogi.
Po przemyśleniu, nie chciałbym jednak spotkać go tu na żywo, wylinka jest super i można jej dotknąć 😊 Pół planu zrealizowane!

Do napisu H było jeszcze z 20 min drogi – w słońcu, a nasza butelka wody była coraz lżejsza…
Nagle tatuś dostał jakiejś super siły i wyprzedził mnie i braci pozostawiając w tyle. „Skąd on ma jeszcze tyle siły?”. Odpowiedź przyszła już za chwilę – byliśmy na szczycie. a pod nami olbrzymi napis „Hollywood”…. za wysoką siatką

Tatuś postawił pierwszą nogę na siatce, potem drugą, delikatnie spoglądając przez okulary słoneczne na mamusie i obserwując jej wzrok😊. Czy on naprawdę idzie na „H”? Myślę, że tak – ale będzie wesoło! ….Jednak nie, wycofał się, choć jego wzrok przeszywał siatkę i był mocno wlepiony w środkową belkę wielkiego „H”. Uśmiechnął się szeroko w stronę mamusi, która naprawdę uwierzyła że przeskoczy. Tatuś powiedział, że jakoś dotknie „H”, ale z dołu, zobaczymy😊.
Ale kiedy zobaczymy? Daleko jeszcze? [1min….] Daleko jeszcze? [1min…] Daleko jeszcze? [1 min…]
Hmm, słysząc to po raz kolejny, Tatuś powiedział nam, że przypomniał mu się osioł ze Shreka, który co 3 min głośno powtarzał to samo pytanie denerwując Shreka – a teraz proszę, mamy trzech takich jakby „osłów ze Shreka” i trzy razy częściej to samo pytanie „Daleko jeszcze?”. Shrek bardzo się denerwował i krzyczał na Osła, a rodzice hmm – są jacyś dziwni zamiast krzyczeć i denerwować się, po prostu odpowiadają ze spokojem. Najlepsza jest w tym mama a do tego zawsze ma przy sobie jakieś magiczne uspokajacze. Zamiast krzyczeć, abyśmy skończyli pytać, ona co 10 pytań z serii „Daleko jeszcze?”, z kolejnej magicznej kieszeni wyczarowywała jakieś żelki, tik-tki, gumy, dropsy, cukierki i inne łakocie😊, nie wiem jak to robi. Mama jest ekstra.
Po 15 minutach schodzenia w dół i trochę w prawo dotarliśmy do głównego punktu pod znakiem „Hollywood”, z którego jest chyba najbliżej do znaku. Spędziliśmy tam co najmniej 20 min, robiąc dokładnie takie same zdjęcia, choć Tata mówił, że każde jest inne.

No dobra, niektóre są pionowe, niektóre poziomie, no i czasem tylko ja z braćmi a czasem sami rodzice. Brakowało nam jeszcze wspólnego zdjęcia dzieci z rodzicami. Na pomoc przyszła nam uprzejma kultura amerykańska tym razem w brazylijskim wydaniu. Niespodziewanie podszedł do nas turysty, jak się okazało z Brazylii, który widząc, że jesteśmy rodziną zaproponował, że zrobi nam wspólne zdjęcie – super. Jak się potem okazało w Stanach Zjednoczonych takie zachowanie jest czymś normalnym.
Ciekawostka 1
W Stanach Zjednoczonych, Amerykanin widząc że ktoś chce sobie zrobić zdjęcie, wychodzi prawie zawsze z inicjatywą, że on pomoże. A jeśli nawet z jakiś względów sam tego nie zaproponuje, po prośbie o zdjęcie z bardzo wielką chęcią i pomocą zrobi zdjęcie dokładnie takie jaki będziemy chcieli.
No i na koniec właśnie to jedno jedyne, ustawiane z 10 minut. Tatuś z rękami w górze trzymający środkową belkę z napisu Hollywood i śmiesznie wyglądająca mamusia, która próbuje uchwycić
w idealnym momencie pozę to raz kładąc się, to wyginając, ale zdjęcie musi być, w końcu po to przyjechaliśmy to Ameryki😊.

Po 20 latach, ale w końcu jest – Tatuś powiesił się na H, marzenia się spełniają!
*************************************************************************************
A jakie Ty masz marzenia?
Czy pozwolisz, aby Twoje marzenia po prostu przeminęły i nigdy się nie spełniły? Bo za daleko, bo za drogo, bo może za rok, bo może nigdy? Można i tak, ale skoro Tatusiowi się udało po 20 latach, bo w to głęboko wierzył – to i mi się uda. Marzenia mają to do siebie, że trzeba poczekać na najlepszy moment na ich spełnienie – i czasem może to być szybkie – a czasem może potrwać i 20 lat. Tatuś powiedział mi kiedyś, że zanim ożenił się z Mamusią, wysłał jej pocztą kwiatową bukiet czerwonych róż z liścikiem „Tylko z tobą chcę tak po prostu dogonić marzenia”. No i je dogonił, a jako że poczekał na Mamusię i na nas, to spełnił pięć marzeń na raz zamiast jednego.
Okazało się, że 20 metrów od tego miejsca jest jakaś droga, do której można dojechać samochodem. Tatuś powiedział, że nie jest pewien czy można tam zaparkować, ale jakieś miejsce tam jest. Załączam zdjęcie oraz adres, może się wam przyda. Jest to pomysł dla leniuszków, ale zarazem świetne miejsce na podjazd prawie pod sam znak, zamiast pieszej wycieczki.

Droga powrotna na Parking, gdzie zostawiliśmy samochód była z górki. Był tylko jeden problem woda, którą spakowali rodzice prawie się skończyła a mi i braciom strasznie chciało się pić. Ostatnie łyki były dzielone jak na pustyni – po mini-łyczku. Pewnie ten mini łyczek by mi niechcący nie wyszedł, gdybym sam złapał butelkę, ale sprytni rodzice sami ją trzymali i tylko na chwilkę nam podawali, aby starczyło dla wszystkich… no prawie wszystkich bo jakoś niechcący mama i tata ominęli kolejkę piciową.

Kryzys był nieunikniony – długa droga, nie ma picia, jest gorącą jak na pustyni… Hmm na pustyni są przecież wielbłądy😊 Nie wiem skąd mój najmłodszy brat Maciuś tyle wiedział o przetrwaniu na pustyni oraz wędrówkach wielbłądów i ludów pustyni, ale z grymasem na Twarzy wskoczył na swojego „Wielbłąda Mamusię” na przemian z „Wielbłądem Tatusiem”, aby dzielnie niczym nieustraszony Beduin przemierzyć pustynie, aż do parkingu, gdzie zaparkowany był nasz kampervan.
Drogę powrotną przerwaliśmy tylko raz – na obserwację ogromnego ptaka, który wyglądał jak orzeł i który przycupnął sobie zaraz obok nas. Pierwszy raz w życiu wdziałem z tak bliska 2 metrowego dzikiego ptaka w jego naturalnym środowisku. Oczywiście chodzi mi o to jak szeroko rozkładał skrzydła. Kolejne zwierzą zaliczone.

Podsumowanie:
Co jest najcenniejsze w życiu?
Złoto…Skarby…Prezenty…Czekolada…?
Nigdy nie marzyłem o czymś bardziej niż o zimnej wodzie z bagażnika Dodge’a Caravana. Dobrze, że rodzice wyjęli od razy dwie butelki wody z lodówki naszego Kampervana, bo chyba byśmy się o jedną pobili.
Zwierzęta: 5 jaszczurek , 1 Grzechotnik… albo raczej jego wylinka, bardzo duży 2-metrowy ptak, 3 konie.
Dobre rady
Wychodzą w na trasę 2h wycieczkę w 30+ stopniach pod górę, absolutne minimum to 0,5litra wody na osobę.
Plan zaliczony 10/10
Ciekawostka 2
Amerykanin, mijając Cię zazwyczaj od razu uśmiechnie się i zapyta słynne „How are you?”, co znaczy „Jak się czujesz?”. Chętnie potem zamieni z tobą parę słów, żegnając się słowami „do zobaczenia”, „widzimy się”, albo wpadnij do mnie kiedyś – jednocześnie nie podając adresu. Ot oni wcale nie chcą się zobaczyć po paru minutach znajomości, to po prostu ich zamiennik na nasze polskie „na razie”.
Ciekawostka 3
Na koniec dnia pojechaliśmy do Walmartu (sklepu w którym można kupić wszystko) po foteliki do samochodu, zatrzymując się po drodze w słynnym Amerykańskim McDonald’s (pomimo wyraźnych przeciwskazań przed wyjazdem z polski ze strony kolegów taty, który już to przerabiali).
Dobra rada: McDonald’s w Polsce jest jak Ferrari zarówno pod względem smaku jak i wyglądu, w przeciwieństwie do jego oryginalnego amerykańskiego brata, który jest jak 50 letni zardzewiały Maluch. Po 3 gryzach cały hamburger i frytki trafiły do kosza, a my całą rodziną czym prędzej uciekaliśmy z lokalu, aby nie przesiąkać zapachem siuśków. Nie polecam.